sty 3 2015
POBILI SIĘ
Pobili się dwaj Górale?
Stres i nerwy zabijają nas. Przed paroma dniami na jednej SKP pobili się. To też było w biały dzień i na oczach bardzo wielu ludzi.
Nie byli to Górale i nie mieli ciupag – i dobrze. I nie było to w górach, tylko na nizinach. Ale bójka była autentyczna i ktoś zaliczył tzw. glebę. A ciupagi w rękach mogły spowodować przelew krwi, więc na szczęście nie mieli ich w rękach.
Wiele razy o tym już wcześniej pisałem, że na niektórych SKP nasi Koledzy mają tyle do powiedzenia, co przysłowiowy Żyd na Gestapo w czasie okupacji. I nieraz wydaje się, że niewielu Kolegom to przeszkadza…..?
A z tą bójką to było tak, że gdy insp. UDS robił sobie spokojnie jakieś tam BT, to w tym czasie właściciel SKP odebrał od niego DR mówiąc, że pójdzie do kanciapy wklepać dane, żeby było szybciej. Jak na razie wszystko jest w normie i zgodnie z tradycją na wielu SKP. Ale, gdy nasz Kolega insp. UDS po jakimś czasie wyszedł już z kanału, aby poinformować klienta o negatywnym stanie technicznym badanego pojazdu, to okazało się, że ten klient jest razem z jego szefem w kanciapie, gdzie sobie w najlepsze gadają, bo się wcześniej już dość dobrze znali.
Nasz Kolega nie miał innego wyjścia, jak tylko tam wejść i powiedzieć, że wynik tego BT był „N”. Ale wówczas okazało się, że w DR jest już wpis . . . . .
No i zaczęło się, od słowa do słowa, a potem skończyła się rozmowa i . . . . – przepychając się wzajemnie wytoczyli się przed SKP, która jest przy jednej z najbardziej ruchliwych ulic w mieście (niedaleko dworaca PKP i PKS). Na oczach przechodniów i obserwatorów w przejeżdżających pojazdach doszło do tych gorszących scen. Na szczęście nie mieli ciupag w rękach, ale tzw. „glebę” zaliczono.
Pobili się, bo stres i nerwy zabijają. Ale, żeby z tego tytułu doszło do rękoczynów?
Ta nasza nerwowość nie wzięła się znikąd. Nasi uważni PT Czytelnicy i Koledzy zapewne pamiętają podobne objawy wynikające z naszych stresów – http://www.diagnostasamochodowy.pl/2014/rece-opadaja-2/
I już sam nie wiem, czy lepsze jest wzywanie Policji, czy też wyładowanie stresu pięścią na cudzej twarzy . . .?!? Nie wiem, która z tych metod środowiskowej walki między sobą jest bardziej prostacka.
Ale jedno jest pewne, że obserwowanie i opisywanie podobnych sytuacji nie sprawia mi żadnej przyjemności. Boli mnie wręcz, że do tego wszystkiego walczymy między sobą i ze sobą, zamiast z tymi, co nas w to wrobili. Ta walka ze swoim własnym środowiskiem zawodowym przybiera bardzo różnorodne i dziwne nieraz formy. Prześladujemy i wyzywamy swoich Kolegów nie bacząc, co jest prawdziwą przyczyną ich ewentualnie nagannych zachowań. Nieraz nam się nie chce (jesteśmy zbyt leniwi?) dociekać prawdziwych przyczyn branżowych patologii, bo to wymaga dalszego wnioskowania o metodach zaradczych, z czym wielu z nas ma problem.
Od wielu miesięcy z podziwem obserwuję tę część środowiska lekarskiego, które jest zrzeszone w ramach Porozumienia Zielonogórskiego. Uważam, że mieliśmy i nadal mamy szansę na budowę podobnej struktury. Oni nie piszą listów (miłosnych i żałosnych?) do swoich urzędników. Oni nie wyręczają urzędników w ich pracy związanej z tworzeniem nowego prawa. Czy słyszeliście, żeby oni się pobili?
Oni jedynie recenzują urzędniczą pracę i negocjują korzystne dla siebie rozwiązania, Jedynie Recenzują i Negocjują!
Są szanowanymi partnerami w tych negocjacjach z uwagi na swoje kompetencje oraz z uwagi na to, że reprezentują dość znaczną ilość środowiska lekarskiego. Ten właśnie fakt ilościowej reprezentacji umyka wielu naszym liderom, którzy skupili się jedynie na pozorowanych działaniach sprowadzających się do tzw. „bywania” na salonach.
Ja nie twierdzę, że to „bywanie” nie jest ważne. Ale najważniejsza jest ilość członków danej organizacji. A to już dla niektórych naszych środowiskowych liderów jest pewnym problemem. Nie mają wiedzy o tym, jak i czym dotrzeć do środowiska i zjednać je sobie, aby ono zechciało zaufać i przyłączyć się do wspólnych przedsięwzięć.
Niektórzy liderzy uważają jeszcze, że są na tyle atrakcyjni (cokolwiek by to miało oznaczać), że to środowisko powinno do nich przyjść i prosić o łaskę „przynależności”, którą oni będą ewentualnie rozdzielać, niczym jakieś prezenty (temu damy, a tamtemu nie, a owego wykluczymy). To metody rodem z PRL-u, gdy trzeba było składać podanie/prośbę o przyjęcie do nieboszczki Partii.
A teraz mamy już przecież inne czasy, a i Ludzie są już inni. Więc i metody muszą być inne niż w PRL-u. I jeśli tego nie zauważymy i nie zaakceptujemy, to nic już więcej nie osiągniemy.
Dziadek Piotra
BK
7 stycznia 2015 @ 19:08
Wydaje się, że środowisko diagnostyczne dość jednogłośnie aspiruje do podniesienia rangi zawodu do pełnoprawnego funkcjonariusza publicznego, podkreślając rangę i doniosłość sprawowanej funkcji z ramienia de facto administracji publicznej. Pisałem o tym niejednokrotnie, że niesie to ze sobą nie tylko przywileje i korzyści, ale i wiele obowiązków. Nie tylko dla samego Diagnosty, ale i całej SKP. Kiedy ostatnio próbowałem podnieść kwestię etyki wykonywania funkcji publicznej wg obecnych standardów obecnych już w wielu urzędach nie do końca zostałem zrozumiany przez wielu Kolegów, a są tacy, którzy nawet stwierdzili, że obrzucam ich błotem śmiąc to wytykać. Funkcjonariusz publiczny ma w mojej ocenie być obiektywny, ale nie tylko w ściśle merytorycznym sensie tego słowa. Jego działania muszą być tak postrzegane na zewnątrz przez wszystkich. Innych klientów, współpracowników, przełożonych, osoby postronne etc. Dlatego w zależności od pełnionej funkcji i uprawnień wielu funkcjonariuszy publicznych – jak np. pracownicy WK wydający decyzje administracyjne
– nie może prowadzić żadnej działalności gospodarczej
– mają bardzo ograniczone możliwości innych form zarobkowania
– są zobowiązani do publicznego (!) składania oświadczeń majątkowych
– są zobowiązani coraz częściej do ścisłego przestrzegania Kodeksów Etyki, które obowiązują nie tylko w miejscu i godzinach pracy (!)
Wszystko po to, aby zapewnić możliwie maksymalną bezstronność i obiektywizm w wykonywaniu powierzonych funkcji publicznych co do samego ich charakteru rzeczowego, ale i możliwym sposobie postrzegania tych funkcji przez podmioty postronne. Innymi słowy – pełna transparentność.
I teraz pytanie. Czy Diagności oraz Stacje Kontroli Pojazdów jako prywatne podmioty, często wcale nie duże, mocno osadzone w lokalnych społecznościach będą w stanie sprostać takim wymogom? Czy mentalnie jesteśmy na to gotowi? Dlaczego o to pytam? Bo proszę zobaczyć na znamienny fakt – cytuję:
„…okazało się, że ten klient jest razem z jego szefem w kanciapie, gdzie sobie w najlepsze gadają, bo się wcześniej już dość dobrze znali…”
Czy taka forma obsługi klienta jest na pewno prawidłowa? Czy okazywanie przez tego szefa (pomińmy zresztą, że to szef – równie dobrze mógłby to być również inny diagnosta) wszem i wobec dobrej znajomości i zażyłości z klientem wobec innych pracowników, podwładnych, osoby postronne (które wg opisu były tam, skoro były świadkami późniejszej bójki) powinno mieć miejsce w instytucji – docelowo – publicznej, w której wykonuje się czynności z zakresu administracji publicznej wpływające bezpośrednio na nasze prawa i obowiązki (a nawet mogące je ograniczać – czyli jedne z najbardziej władczych form działania administracji publicznej)? Czy rzeczywiście osoby postronne, jak i nawet inni pracownicy i klienci mogą nie nabrać tu cienia podejrzeń, że rozstrzygnięcie w stosunku do takiej osoby niekoniecznie musi być tu w pełni obiektywne?? Pytanie wydaje się w pełni retoryczne, ale niestety nie dla wszystkich… Dawałem przykłady, że jeśli funkcjonariusz publiczny, zaczyna kontakt z jedną ze stron od serdecznego przywitania i zamanifestowania dobrej znajomości, to każdy widzący ten fakt ma prawo powątpiewać w to, czy rozstrzygnięcia w sprawie tej strony będą obiektywne, pozbawione ładunku emocjonalnego etc. A do czego może to prowadzić w skrajnych wypadkach, to właśnie o tym mówi ten artykuł myślę.
„Kolesiostwo” to niestety plaga naszych czasów. O ile kwestie osób z którymi jesteśmy spokrewnieni, uzależnieni w sposób formalny (podwładny/przełożony itd.) są uregulowane przez Kodeks Postępowania Administracyjnego i wykluczają możliwość załatwienia przez funkcjonariusza spraw takiej osoby, o tyle z „kolegami” sprawa jest trudniejsza – i te delikatne kwestie regulują właśnie kodeksy etyki i liczne szkolenia z tego zakresu, które uczą, że nie zawsze należy się serdecznie(!) przywitać z kolegą, ani dać do zrozumienia innym osobom stopień znajomości, czy nawet zażyłości z daną osobą w sytuacji, kiedy pełnimy funkcje publiczne. Dla niektórych brzmi to jednak na tyle abstrakcyjnie, że absolutnie nie dopuszczają tego do myśli… Pamiętajmy, że czasami nawet zwykłe podanie ręki może być dwuznacznie postrzegane w sytuacji, kiedy w danej instytucji taki sposób powitania klienta nie jest przyjęty za normalny (np. okienko w Wydziale Komunikacji). Co jednak w sytuacji, kiedy na wielu SKP „dobrzy kumple” prowadzący interesy z zakresy obrotu pojazdami to często najlepsi, stali klienci, a na danej SKP czują się w zasadzie jak u siebie? Zastanawialiście się kiedyś jak obsługa takiej osoby może być postrzegana przez klienta, który przyjechał „z ulicy” i jest na waszej stacji po raz pierwszy? A jak widać nie tylko o innych klientów chodzi, bo to może źle wpływać również na współpracowników i inne osoby.
Zachęcam do dyskusji 🙂
Pozdrawiam
Błażej K. 😉